Wszystko, co kobieta pakuje w podróż, prędzej czy później okazuje się potrzebne.
Świadomie czy też nie - Kuba swoją upartością w kwestii samodzielnego załadowania walizek do bagażnika ofiarował mi kilka dodatkowych minut na pożegnanie z rodziną. Mój wyjazd do Warszawy stanowił naszą najdłuższą rozłąkę od kilku lat.- Ale wrócisz na moje urodziny, tak? - zapytał Kacper, stojąc pomiędzy moimi rodzicami.
- Oczywiście, że tak, młody. Niecodziennie kończy się dziesięć lat - odparłam z powagą, kucając naprzeciw chłopca. Ten bez zawahania oplótł ręce wokół mojej szyi, aby się przytulić.
Przed odjazdem poinformowałam jeszcze mamę o kilku rzeczach związanych z praktykowanymi przeze mnie zwyczajami, o których doskonale zresztą wie. Wydaje mi się, że wspomniałam o nich tylko po to, aby móc spać spokojnie i nie zamartwiać się o sytuację panującą w domu. Poprosiłam także tatę, żeby opiekował się tą dwójką.
Kątem oka dostrzegłam mężczyznę czekającego w progu. Trzymał skrzyżowane ręce na piersi i w milczeniu przyglądał się owej scence. Nie zamierzał mnie nigdzie pospieszać, za co odczuwałam ogromną wdzięczność.
- Jestem gotowa - oznajmiłam w końcu. Jedynie kąciki jego ust, które uniosły się ku górze, pozwoliły mi wnosić, że usłyszał moje słowa.
- Uważajcie na siebie - poprosiła mama. Troska ta dotyczyła nas obojga. Od pamiętnej tragedii w rodzinie Błaszczykowskich nie raz wstawiła się za Kubą, kiedy wszyscy inni wytykali go palcami. On sam nigdy o tym nie wspomniał, ale swoimi gestami i zachowaniem nieustannie udowadnia, że jest jej za to wdzięczny. Jak nie kwiaty na imieniny, to jakiś sms przy konkretnej okazji. - Jedźcie ostrożnie, Kubuś.
- W porządku - przytaknął, zanim opuściliśmy dom. - Do zobaczenia!
W milczeniu przeszliśmy wyłożoną kostką brukową ścieżkę prowadzącą do wyjścia z posesji. Piłkarz przepuścił mnie w bramie. Swoje auto zaparkował tuż przy niej. Zajęłam miejsce pasażera i zapięłam pasy. Kuba zrobił to samo, z tym że znajdował się na fotelu kierowcy.
- Stolico, przybywamy - oznajmił. Jego niebieskie oczy uważnie obserwowały moją reakcję. Nie zaczęłam dramatyzować, co samo w sobie ucieszyło Kubę. Uśmiechnął się od ucha do ucha i włączył do ruchu.
Z początku wymijaliśmy kierowców wlokących się w żółwim tempie po ulicach. Im więcej mieliśmy kilometrów za sobą, tym mniej aut towarzyszyło nam w dalszej podróży. Przez cały czas wymienialiśmy między sobą uwagi, opinie oraz informacje dotyczące mnóstwa rzeczy. Kiedy Kuba przebywa w Dortmundzie, nie rozmawiamy ze sobą za wiele. Czasem tylko sprawdzimy, co dzieje się u drugiego. Można by rzec, że ja mam w tej sytuacji łatwiej, bo wystarczy wpisać w wyszukiwarkę jego nazwisko i włączyć kartę z najnowszymi wiadomościami. Nic z tych rzeczy. Raz podjęłam się takiej próby. Naczytałam się sensacyjnych informacji z jego życia, a po natychmiastowym dodzwonieniu się do przyjaciela, otrzymałam prośbę, aby dzielić wszystkie tego typu nowinki przez dwa, może nawet cztery.
Kiedy piłkarz wraca w rodzinne strony, sytuacja ma się zgoła inaczej. Potrafimy ze sobą rozmawiać całymi godzinami, a czas, jaki wkrada się pomiędzy nasze jedno spotkanie a drugie, zdaje się nie istnieć. Zupełnie tak, jakby Kuba wyszedł z mojego domu ostatniego wieczora, a na następny dzień to ja mam się zjawić u niego.
- Nie rozumiem, po co ci tyle rzeczy - stwierdził, kiedy nasza rozmowa zeszła na temat pobytu w Warszawie.
- Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Jestem przygotowana na każdą sytuację - oznajmiłam rzeczowym tonem. Przy okazji rozmyślałam nad tym, czy aby na pewno mam wszystko z listy rzeczy bardziej i chwilowo mniej potrzebnych.
- No dobrze, ale jedziesz do Warszawy, a nie na bezludną wyspę - zażartował, obdarzając mnie pobłażliwym spojrzeniem. - Zresztą, wy chyba wszystkie tak macie, co? - dodał, nawiązując do swojej żony. W pierwotnym założeniu Agata miała jechać z nami, ale ich starsza córka się rozchorowała, a para zdecydowała, że kobieta z nią zostanie.
- Posłuchaj no, ty masz te swoje trykoty z szesnastką, garnitury Vistuli i nawet nie chcę myśleć, co jeszcze dla ciebie przygotowali. Ja muszę sama się zaopatrywać - odparłam, dzielnie broniąc swego. - Poza tym wszystko, co kobieta pakuje w podróż, prędzej czy później okazuje się potrzebne.
- Czuję się jak Don Kichot - westchnął blondyn, po czym oboje się roześmialiśmy. Pasowało mi takie zakończenie tematu bagażu, a w jego opinii zapewne nadbagażu. On wie o walce z wiatrakami, a ja jestem owym wiatrakiem.
Żeby jednak Kuba nie musiał toczyć boju skazanego na niepowodzenie, przekierowaliśmy rozmowę na inne tory. Dobre nastroje naszej dwójki nie zostały zniszczone nawet przez korki, w jakich spędziliśmy sporo czasu w okolicach stolicy. Poza tym dotarliśmy na czas do hotelu, więc nie było sensu się nimi przejmować.
- A ty się zastanawiałaś, czy zdążymy - przypomniał mi mężczyzna, kiedy wchodziliśmy do recepcji. Swoimi słowami nawiązywał do przeprowadzonej niedawno rozmowy na temat godziny wyjazdu z Truskolasów.
- Po prostu bylibyśmy trochę wcześniej. Lepiej być za wcześnie, niż za późno - stwierdziłam, rozglądając się po pomieszczeniu. Wielkie, urządzone z niesamowitym wyczuciem stylu i przepychem - właśnie te określenia przyszły mi na myśl podczas jego podziwiania.
- Ale mówiłem, że zdążymy? Mówiłem. - Podeszliśmy do kontuaru, przy którym stał młody pracownik hotelu.
Ten najwyraźniej miał przyjemność spotkać już kilku kolegów z drużyny Kuby, bo nie dziwił się jego obecnością tutaj. Wymienili ze sobą parę zdań, po których wręczył mężczyźnie kartę magnetyczną do drzwi pokoju i życzył udanego pobytu.
- Jak myślisz, są już wszyscy? - zapytałam podczas jazdy windą. Oprócz nas wsiadła do niej starsza pani, która z wielkim zainteresowaniem przyglądała się mojemu towarzyszowi. Wysiadła dwa piętra wcześniej.
- Pewnie nie - odparł, po czym spojrzał na zegarek. - Na dobrą sprawę został jeszcze kwadrans. - Wiadomość o takim zapasie czasu niezmiernie mnie cieszyła. Oznaczała coś więcej niż punktualność.
Kiedy tylko zajechaliśmy na właściwe piętro, a moich uszu dobiegły śmiechy oraz okrzyki, odniosłam wrażenie, że Kuba nie miał racji. Mężczyźni robili hałasu jak za stu, a przecież wspomniano mi o niecałej trzydzieste powołanych do szerokiej kadry na zbliżającą się wielkimi krokami piłkarską imprezę.
Koniec końców okazało się, że brakuje jeszcze dwóch piłkarzy. Jeden, Piszczek, przybył chwilę po nas. Wiedziałam o jego bliskich relacjach z Kubą, aczkolwiek do tej pory nie mieliśmy okazji się poznać. Blondyn oddał się rozmowie z przyjacielem, a ja stanęłam na uboczu, przyglądając się wędrującym pomiędzy pokojami piłkarzom. Mimo zbliżającej się współpracy z nimi, nie chciałam rzucać się w oczy.
- Ada! - zawołał Kuba, notabene jedyny znany mi w tym towarzystwie człowiek. Gestem dłoni wskazał, abym do nich podeszła. Tak też zrobiłam. - Słuchaj Piszczu, to jest Adriana. Ada, to jest Łukasz. Poznajcie się.
- Cześć - przywitałam się z piłkarzem. Teraz znam już dwie osoby. Co za porywające statystyki.
- Miło cię poznać - oznajmił Piszczek. - Kuba sporo o tobie opowiadał - dodał, a ja zgromiłam przyjaciela spojrzeniem. Nie wypadało teraz powiedzieć niczego w stylu "Co to znaczy sporo opowiadał?", więc liczyłam na to, że mój wzrok potrafi mówić sam za siebie.
Kilkanaście minut później ze swojego rodzaju zaciekawieniem obserwowałam, jak sam Robert Lewandowski przemawia do zebranych na korytarzu piłkarzy. Podejmowana próba wczucia się w rolę kapitana stanowiła dla mnie ciekawy do podziwiania obrazek, który w pewnym momencie stał się śmieszny. Nie to, abym kwestionowała jego bycie liderem. Po prostu stanął w takim miejscu, że rozpędzony kolega z drużyny wpadł w niego jak burza. Spóźnialskim okazał się być Kapustka. Niemal dziesięć lat młodszy ode mnie reprezentant Polski w piłce nożnej. W głowie zakodowałam sobie, aby zapytać później Kuby, czy taki młokos w pierwszym zespole może czuć się wyjątkowy i wyróżniony. Zresztą nie był on odosobnionym okazem. Wychwyciłam jeszcze kilku oscylujących w okolicach dwudziestego roku życia piłkarzy.
Kolejną osobą, jaką przyszło mi poznać, był Wiśnia. Tak przedstawił mi go Błaszczykowski. Potem dowiedziałam się, że na imię mu Łukasz. Stał się on odpowiedzialnym za przewiezienie mnie do studia, w którym czekał cały sprzęt, o jaki poprosiłam. Rozmawiało nam się całkiem dobrze, a kiedy podziwiałam wyposażenie mojego nowego miejsca pracy, milczał. Trwał tak, dopóki nie podziękowałam za przywiezienie mnie tutaj. Zaraz po tym ustaliliśmy, że możemy wracać do hotelu. Pierwszy dzień pracy miałam za sobą. Uznałam go za najłatwiejszy spośród wszystkich zbliżających się wielkimi krokami. Jutro dopiero zacznie się prawdziwa harówka, pomyślałam.
Po powrocie do hotelu oboje udaliśmy się na jedenaste piętro - całe zarezerwowane dla kadry. Łukasz trwał w gotowości do nagrywania piłkarzy, aby potem przygotować zebrane materiały do opublikowania ich na kanale reprezentacji. Ja natomiast zmierzałam tam, aby zrobić z samego Błaszczykowskiego prywatnego szofera.
- No i po co zabierałeś się za żarcie?! - Wykrzyczany komunikat, jaki usłyszałam po wyjściu z windy, nieco mnie rozbawił.
- Stary, po prostu jestem głodny...
- Panie i panowie, najlepiej ubrany polski piłkarz - zironizował jego kolega, ledwie powstrzymując się od śmiechu.
- Głodny i brudny. Zanim wyczyszczą to w pralni, będzie po konferencji - stwierdził Piszczek, stojący wśród grupki kolegów. Natychmiast dostrzegłam, który wśród nich był tym poszkodowanym. Stał tak, z głupią miną i trzymając obiema dłońmi koszulkę, przyglądał się plamie. Niby tacy rezolutni na boisku, a drobne zabrudzenie ich przerasta.
Raz dwa rozeznałam się w sytuacji i wyciągnęłam z torebki nawilżane chusteczki. Otworzyłam opakowanie, aby wręczyć je piłkarzowi.
- Proszę. Przetrzyj, ta plama zejdzie - wytłumaczyłam, spoglądając na kleks, jaki wykwitł na koszulce. Jak dzieciak.
- Dzięki - odparł, przejmując wreszcie ode mnie paczuszkę.
Całej sytuacji przyglądał się z oddali Kuba. Stał w progu pokoju, opierając się o framugę. Posłałam mu spojrzenie pod tytułem "A nie mówiłam?". Przecież wcale nie tak dawno komentował zawartość mojego bagażu. Mężczyzna uśmiechnął się szczerze i uniósł kciuk do góry.
Bez słowa wyjaśnienia oddaliłam się od grupki piłkarzy, aby podejść do przyjaciela. Uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- Zwracam honor - oznajmił, kiedy stanęliśmy naprzeciw siebie.
- Mam nadzieję, Błaszczykowski, mam taką nadzieję - odparłam. - Możemy już jechać? - dodałam, nie będąc pewną, czy nie czeka go dzisiejszego dnia coś jeszcze. Tak bardzo skupiłam się na swoim grafiku na zbliżający się tydzień, że nawet nie miałam pojęcia, czy cokolwiek wspominał mi o własnej rozpisce zajęć.
- Jasne. Na konferencję idzie tylko trójka, reszta ma na dziś wolne. - Czyli intensywność dzisiejszej pracy mamy podobną, pomyślałam.
Kuba zatrzasnął do tej pory uchylone drzwi pokoju i ramię w ramię udaliśmy się w kierunku windy. Część z przebywających nieopodal piłkarzy wciąż się tam znajdowała. Kilku z nich podbijało pomiędzy sobą piłkę, a ja zastanawiałam się, czy ze swoim szczęściem już czegoś nie zdemolowali.
- Hej, poczekaj! - Po głosie rozpoznałam tego samego mężczyznę, któremu użyczyłam chusteczek. Coś kazało mi przypuszczać, że woła własnie mnie. Obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni. - Dziękuję - powiedział, oddając mi resztę opakowania. Jego dziwaczna naleciałość w wymowie poszczególnych słów uderzała mnie z każdą chwilą coraz bardziej. Przejęłam przedmiot, uśmiechnęłam się i dołączyłam do Kuby, który właśnie wsiadał do windy.
- Nawet nie wiesz, jak się nazywa, prawda? - zapytał rozbawiony blondyn. Zabrzmi dziwnie, ale nie czułam się do tego zobowiązana. Do niedawna z piłką nożną nie łączyło mnie nic poza znajomością Kuby. Czasem wybierałam się na jego mecze w towarzystwie Agaty. Na tym kończyło się moje, i tak znikome, pojęcie o futbolu.
- Nie - odparłam, wzruszając ramionami. - Ale akcent ma śmieszny - dodałam, jakby to miało mnie w jakikolwiek sposób usprawiedliwić. Kuba przedstawił mi go jako Grzegorza Krychowiaka, parsknął śmiechem i zaczął naśladować kolegę z drużyny. Wyszło mu to doskonale. Nie potrafiłam opanować śmiechu. Z windy oboje wysiedliśmy z uśmiechami od ucha do ucha przylepionymi do twarzy.
Zanim opuściliśmy hotel, wpadliśmy na prezesa Bońka. Miałam już tę przyjemność spotkać się z nim, a nawet kilka razy przeprowadzić rozmowę telefoniczną, więc rozpoznaliśmy się bez problemu. Zapytał, czy mam wszystko, czego potrzebuję do jutrzejszej sesji, a kiedy otrzymał pozytywną odpowiedź, życzył nam obojgu udanego popołudnia.
Dotarcie pod mieszkanie zajęło nam dość dużo czasu, jeśliby brać pod uwagę odległość od hotelu do mojego lokum. Nie mogłam jednak tworzyć porównań, bo Truskolasy i stolicę dzieli przecież ogromna przepaść.
- Dzięki, Kuba - powiedziałam, kiedy wszystkie moje walizki znalazły się już w przedpokoju. Tym razem nie upierał się, że sam wniesie je wszystkie na górę. To specyficzne równouprawnienie wygrało, choć wiedziałam o celowym podbieraniu mi cięższych bagaży. Na każdym kroku udowadniał, jak zwyczajnie, a może nadzwyczajnie dobry z niego człowiek. - Zaprosiłabym cię na herbatę, ale mieszkam tu od jakichś... dwudziestu minut i tak naprawdę nie mam nic - dodałam po spojrzeniu na wyświetlacz telefonu.
- Twoje magiczne walizki nie zawierają żadnego prowiantu? - zażartował, podpierając się o jedną z nich. Wystarczyłoby go popchnąć, a za ten komentarz leżałby jak długi na ziemi.
- O dziwo nie - odparłam suchym tonem. Korytarz wypełnił śmiech Kuby.
- Poczekaj tu chwilę. Mam pomysł - oznajmił, a oczy mu się zaświeciły. Nie wiedziałam, co konkretnie oznacza jego "mam pomysł", ale śmiałam przypuszczać, że za chwilę zrobi coś głupiego. W chwilach takich jak ta odkrywałam drzemiącego w nim chłopca, który tylko czeka na okazję do objawienia się.
- Pójdę z tobą - zaoferowałam, podążając jego śladem.
- Nie, nie. Zaczekaj tu - poprosił, wyciągając otwartą dłoń w moim kierunku. - Zajmij się rozpakowywaniem lub coś. Ja zaraz przyjdę.
Podjęłam się więc próby tymczasowego przywłaszczenia sobie mieszkania. Dzięki kilku dodatkom takim jak ramki ze zdjęciami na komodzie czy flakonowi ulubionych perfum w łazience próbowałam poczuć się choć w najmniejszym stopniu jak u siebie w domu. To nigdy nie będzie to samo, ale zawsze jakoś podniesie na duchu.
Pomiędzy wykonywaniem poszczególnych czynności spoglądałam na zegar wiszący na ścianie w salonie, będącym zarazem moją sypialnią. Z każdą kolejną minutą narastał we mnie dziwny niepokój. Plułam sobie w brodę, bo przecież mogłam dowiedzieć się, dokąd Kuba idzie lub iść z nim, a jeśli by sobie tego nie życzył to za nim.
- Już jestem! - zawołał, kiedy zajmowałam się przekładaniem ubrań do szafy. Czynność ta skutecznie odciągnęła mnie od spoglądania na zegarek co kilka sekund.
- Gdzie ciebie wcięło? - zapytałam, upychając kilka koszulek na jednej z półek. Mieszkanie miało swój urok, ale szafa zdecydowanie była za mała.
Po umieszczeniu w niej kilku ostatnich rzeczy udałam się do korytarza. Pustego korytarza. Szelest dobiegający z kuchni pozwolił mi przypuszczać, że to tam udał się Kuba. W pomieszczeniu zastałam jego i całe mnóstwo plastikowych siatek.
- Chyba sobie żartujesz - stwierdziłam, pobieżnie przeglądając ich zawartość. Jeszcze kilka godzin wcześniej wypominał mi wielkość bagażu, a tymczasem sam narobił takich zapasów jedzenia, że przez tydzień dałoby się wyżywić czteroosobową rodzinę.
- Wszystko prędzej czy później okaże się potrzebne - sparafrazował moje słowa, wypakowując produkty. - Herbatki? - dodał, a ja się roześmiałam.
- Z cytrynką - odparłam, chcąc sprawdzić, jak obszerną ilość asortymentu wybrał. Przeszukał kilka reklamówek i w końcu znalazł jaskrawożółty owoc. Podrzucił go w powietrzu, zwinnie złapał, a następnie wyszczerzył się do mnie.
Pożegnaliśmy się dopiero wieczorem, kiedy doszliśmy do wniosku, że wrażeń jak na pierwszy dzień w stolicy wystarczy. Poza tym, podobnie jak Kuba, nie przyjechałam tu na wakacje a do pracy. Musiałam wstać rano wyspana i gotowa do przeprowadzenia sesji.
Odprowadziłam więc swojego gościa do drzwi. Pożegnaliśmy się ciepłym uściskiem, a dopiero po tym jak odsunęłam się od piłkarza, dostrzegłam parę czujnie obserwujących nas oczu. Średniego wzrostu brunet przemierzał odległość dzielącą go od windy do drzwi własnego mieszkania, posyłając nam zaciekawione spojrzenie. Najwyraźniej odkryłam cechę wspólną tak dużego miasta oraz wsi. Gdzie byś się nie sprowadził, tam wzbudzisz sensację.
- Do jutra! - pożegnał się blondyn, kiedy uzgodniliśmy, o której godzinie jutro po mnie przyjedzie. Chciałam na własną rękę rozeznać się w sposobie działania komunikacji miejskiej, ale wolałam to robić na spokojnie w wolnej chwili, a nie na pięć minut przed rozpoczęciem kolejnego dnia w pracy. Nie wypadałoby mi się przecież spóźnić.
Wróciłam do mieszkania, zamykając za sobą drzwi. W salonie sprawdziłam godzinę. Kiedy doszłam do wniosku, że wcale nie jest ona aż tak późna, zdecydowałam się zadzwonić do domu. Po kilku sygnałach słuchawkę podniosła mama.
- Ada? Jak tam w Warszawie? Jesteście cali? Wszystko w porządku? Jak było w pracy? - wypytywała, a ja zajęłam miejsce na kanapie.
- Było dobrze. Dziś nic konkretnego nie robiłam. Miałam sprawdzić tylko, czy załatwili mi wszystkie potrzebne rzeczy do jutrzejszej sesji i to właściwie na tyle. Więcej do opowiadania będę miała jutro - odparłam, wyciągając nogi przed siebie.
- I masz, tak? - dopytała, a gdzieś z daleka usłyszałam głos taty.
- Pewnie. Najnowszy sprzęt. Zdjęcia na pewno wyjdą świetne! - oznajmiłam, przywołując w myślach wszystko od aparatu po urządzenie pomieszczenia.
- W to nie wątpię. Poza tym masz talent, więc nawet aparatem w telefonie wykonałabyś świetną robotę - zapewniła, a ja machnęłam ręką. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że mama nie ma możliwości widzieć tego gestu. Zanim zdążyłam zadać własne pytanie, przerwał mi tupot stóp. Hałaśliwym domownikiem okazał się być Kacper, który zbiegł po schodach, kiedy tylko usłyszał, kto dzwoni. Kobieta już miała dać mi go do słuchawki, ale plany te pokrzyżował dzwonek do drzwi mojego mieszkania.
- Mamo, poczekajcie chwilę. Kuba pewnie czegoś zapomniał i teraz się dobija - wyjaśniłam, podnosząc się z kanapy. - Zaraz oddzwonię. - Rozłączyłam się, nie czekając na odpowiedź.
Ruszyłam w kierunku drzwi. Zastałam za nimi tego samego mężczyznę, który niedawno bacznie przyglądał się mi i Błaszczykowskiemu.
- Mogę w czymś pomóc? - zapytałam, lustrując przybysza wzrokiem.
- Właściwie to przyszedłem zapytać o to samo - oznajmił, uśmiechając się do mnie szczerze. Gest ten rozwiał jakiekolwiek przypuszczenia, że przybył on wybadać sytuację czy też opieprzyć mnie za zbyt głośne zachowywanie się. Co prawda wcale nie robiłam hałasu, ale nie raz spotkałam się z dziwakami próbującymi wmówić mi coś, co nigdy nie miało miejsca. - Więc jak? - dodał, czekając na odpowiedź z mojej strony.
- Hmm... raczej nie, ale bardzo dziękuję. To miłe z twojej strony.
- Nie ma sprawy. Gdybyś jednak zmieniła zdanie, to mieszkam tam - oznajmił, wskazując na drzwi z numerem dwadzieścia siedem. - Jestem Dominik.
- Adriana - przedstawiłam się.
Mężczyzna raz jeszcze zapewnił o swojej gotowości do pomocy, a potem życzył mi dobrej nocy, aby koniec końców oddalić się w kierunku własnego mieszkania. Ja natomiast wróciłam do środka, zamknęłam za sobą drzwi i ponownie wybrałam numer telefonu domowego w Truskolasach. Odebrał Kacper, który najwyraźniej czekał, aż się odezwę. Rozmawialiśmy ze sobą, dopóki moja mama nie oznajmiła mu, że pora iść się wykąpać i spać. Pożegnałam się więc z dziewięciolatkiem, a następnie sama udałam się do łazienki, aby po wzięciu odprężającej kąpieli zasnąć na rozłożonym narożniku.
🙈
Pierwsze koty za płoty! Nie trzeba być żadnym geniuszem, aby domyślić się, że porównując niektóre ze szczegółów tej historii z rzeczywistością, gołym okiem da się dostrzec wiele niezgodności. Tak już w tym opowiadaniu będzie. Nie piszę przecież reportażu a wymyślone perypetie niejakiej Adriany (lub jak pewna duszyczka woli: Emmy Stone, ściskam!).
W tym miejscu chcę tez podziękować za komentarze, jakie pojawiły się pod prologiem. Tyle miłych słów naprawdę podbudowuje człowieka. Uznałam, że może jednak warto na nie odpowiedzieć, ale przekonałam się o jednym - ja naprawdę nie wiem, co powinnam odpisać. Podziękowania to jedyne, co przychodzi mi do głowy. Od wielkiego dzwona zdarzy się, że dopiszę coś poza nimi. Niemniej chcę, abyście wiedziały o szczerości tych słów. Niby jest ich kilka, ale kryje się za nimi wiele.
Na chwilę obecną to (aż?) tyle. Dziękuję raz jeszcze i do napisania!
Robi się coraz ciekawiej! :D A ja nie mogę się doczekać kolejnych części.
OdpowiedzUsuńMnóstwa weny, kochana. ;*
Postaram się nie zawieść i dziękuję bardzo!
UsuńOdniosłam wrażenie, że Dominik może być dziennikarzem. Może to tylko takie moje wrażenie, w końcu zobaczył sławną osobę. Piszesz bardzo dobrze. Cieszę się, że sama trafiłam na to opowiadanie, bo jest cudowne. Gdzie Kuba i reszta piłkarzy tam i ja. Przy okazji bardzo ładne wybrałaś zdjęcia do bohaterów. Czekam na więcej. Życzę dużo weny. Linki do siebie zostawiam w spamie. Pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńTak się dzieje, jak widzisz kilkanaście bohaterów z różnych opowiadań. Poprawka! Przy okazji bardzo ładne wybrałaś gify do bohaterów :) Przepraszam za błąd.
UsuńW kwestii Dominika - nie potwierdzam, nie zaprzeczam... :)
UsuńI dziękuję bardzo, miło mi coś takiego czytać. A przepraszać nie ma za co, przecież to nic takiego.
Pozdrawiam! A do ciebie postaram się jeszcze dziś zajrzeć. Jeśli nie, to na pewno zrobię to jutro. Taka natura ciekawskiego stworzenia z upodobaniem do czytania wszelakich historii :)
Przepraszam, że do czytania zabrałam się dopiero teraz, ale pewne sprawy nie pozwoliły mi wcześniej usiąść do komputera/telefonu :)
OdpowiedzUsuńOd samego początku poczułam sympatię do głównej bohaterki, a po tym rozdziale tylko się ona umocniła. Ma w sobie coś niesmowicie ciepłego :) Co do walizek i ogólnie jakiekolwiek bagażu podczas wychodzenia z domu: święta prawda! :D Wszystko kiedyś się przyda, czasami po prostu czeka na swoją kolej.
Podoba mi się też relacja Ady i Kuby, natomiast Dominik nie wzbudził mojego zaufania - jest w nim coś podejrzanego, w tym spojrzenie na Kubę kiedy ten wychodził. A później jeszcze ta wizyta!
Czekam na następny!
Pozdrawiam,
Ana :)
Ależ nie ma za co przepraszać! Zaraz zabieram się za odpowiedź na maila.
UsuńNiebawem postaram się wyjaśnić, skąd to ciepło.
Widzę, że nikt nie ufa Dominikowi. Biedak, toż to ledwo się pojawił.
Również pozdrawiam i dziękuję!
Pisząc w ten sposób, albo jak kto woli na takim poziomi utwierdzasz mnie w przekonaniu, że nie zawiodę się na żadnym z twoich opowiadań. Zresztą, na tym blogu każdy następny post jest lepszy. Przez ten rozdział przemknęłam, jakbym czytała dobrą książkę. Nie mam zastrzeżeń, a pochwał mogłabym mieć wiele, ale nie lubię się powtarzać i mówić o tym, o czym powinnaś wiedzieć.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się relacja Kuby i Ady, a przy okazji wcisnęłaś Krychę, więc jestem szczęśliwa. Czekam jeszcze na Jędzę i Peszkina (jak ja go <3!). :)
Zaintrygował mnie Dominik.
Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na kolejny rozdział.
Życzę dużo weny i czasu na pisanie!
Pozdrawiam!
Kurcze, naprawdę nie wiem, co mogłabym powiedzieć poza wieeelkim dziękuję za twoje słowa! Aż się chce dalej pisać i pisać :)
UsuńPeszkin? To dopiero człowiek. Jego pominąć nie można!
Jeszcze raz dziękuję i mocno ściskam!
Kochana... MISTRZOSTWO ŚWIATA! ♥
OdpowiedzUsuńJestem oczarowana. ^^
Kuba... Taki ciepły, pomocny i zabawny. :D Nawet nie wiesz jak bardzo japka mi się śmiała, kiedy czytałam fragmenty z Błaszczykowskim. :D
No i najlepiej ubrany brudny polski piłkarz - Kryśka! :D Podśmiechiwałam się jak głupia. :p
Na koniec ta wizyta... Intrygujący Dominik... Oj, nudno nie było i coś czuję, że nie będę. Nasza Ada w gronie tych wszystkich mężczyzn... Oj, naprawdę zapowiada się ciekawie. :)
Podoba mi się też rodzinna relacja Ady. I to, jak ciepło traktuje Kubę mama dziewczyny. ♥
Kochana, rozdział jest naprawdę doskonały. Z niecierpliwością czekam na kolejny. ♥
Buziaki :*
PS. Wybacz, że ta krótko, ale chcę nadrobić jak najwięcej zaległości. :)
Jejku, bardzo ci dziękuję! Powiem tak: pisanie uwielbiam samo w sobie, ale kiedy widzę, że komuś sprawiłam tymi wymysłami przyjemność, to jeszcze bardziej mnie cieszy ich tworzenie.
UsuńPoza tym nie sądzę, aby komentarz był niewystarczający, krótki czy jakkolwiek by go jeszcze nie nazwać. Każda forma odzewu cieszy!
Ściskam mocno!
Uwielbiam relację Emmy, to znaczy Ady i Kuby, hahahha :D
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze, że są pewne rozbieżności, bo to twoje opowiadanie i masz prawo robić z nim co zechcesz (a ja wiem, że i tak wyjdzie z tego coś genialnego).
Nawet nie masz pojęcia jak mnie intryguje, z kim w końcu sparujesz Adę. Tyle kandydatów, a ona tylko jedna :D
Nawet Piszczu się przewinął <3
Ciekawa sytuacja z tym Dominikiem. Intuicja podpowiada mi, że on tu raczej będzie po to by namieszać, a nie pomóc (jeżeli to drugie, to chyba nie będe go w stanie tak polubić jak Javiera z twojego drugiego opowiadania <3). Może to będzie jakiś cichy wielbiciel? Ech, tyle pytań, tak mało odpowiedzi... Pisz w takim razie szybko, bo nie mogę sie doczekać dalszych losów ;)
Przepraszam, że tak późno, ale dopiero wczoraj wróciłam i powoli wracam do rzeczywistości :D
Ściskam z całych sił i życze weny ;*
Ach, miło czytać, dziękuję! I muszę przyznać rację. Zamartwiam się rozbieżnościami, a gdybym ściśle trzymała się faktów, to tak naprawdę nikłą miałabym przyjemność z tych moich historii.
UsuńPiszczu się przewinął i, jak sądzę - ku twojej uciesze, jeszcze się pojawi.
O Dominiku na razie nie pisnę słówka, nie będę psuć niespodzianki. Chyba lubię trzymać ludzi w niepewności... :D
To nic takiego. Mam nadzieję, że końcówka wakacji ci się udała, a powrót do rzeczywistości nie będzie zbyt bolesny.
Buziaki!
Dotarłam! Jest Kuba, jest czytanie :D
OdpowiedzUsuńJuż zazdroszczę jej tej pracy. Będzie mogła spędzić tyle czasu z piłkarzami.. Ale chyba jeszcze bardziej zazdroszczę jej przyjaźni z Błaszczykowskim...
Czekam na kolejny rozdział :))
Dziękuję bardzo, miło mi to czytać! Pozdrawiam :)
UsuńJak ja dobrze rozumiem Adę! "Trzeba być przygotowanym na wszystko" - ja też wyznaję tę zasadę i zawsze pakuję dużo ciuchów na każdy wyjazd, bo przecież zawsze może wypaść impreza, wyjście do opery (hahaha :D), deszcz albo cokolwiek innego. :)
OdpowiedzUsuńAle do rzeczy: świetnie się czyta Twoje opowiadanie. Wydaje się być takie "dojrzałe" - nie zrozum mnie jednak źle, chodzi mi o to, że jest tak dobrze napisane :)
Kuba i Adriana stworzyli fajną relację :) Adzie trafiła się super praca, jestem ciekawa, czy nasi piłkarze będą sprawiali jej spore problemy :) I kim będzie dla niej Dominik?
Czekam na następny i pozdrawiam :*
Jestem i ja... w żadnym wypadku nie odbieram źle tego, co napisałaś. Wręcz przeciwnie. Takie słowa dają mi do zrozumienia, że wiem, po co tu wracam - i to po dłuuuugiej nieobecności, wiem, wiem.
UsuńPozdrawiam również! W wolnej chwili zabieram się za wszystkie zaległości, czytanie, komentowanie, pisanie... no po prostu wszystko-wszystko, co tylko wiąże się z bloggerem. Rehabilitacja czas start.
Bardzo spodobało mi się Twoje opowiadanie, i będę wyczekiwała nowych rozdziałów z wielką niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że jest tutaj Kuba, bo bardzo go lubię, a jako przyjaciel Ady pewnie będzie się pojawiał w rozdziałach.
Życzę Ci weny i do zobaczenia.
Zdecydowanie jestem mistrzem w wystawianiu ludzkiej cierpliwości na próbę, ale niebawem postaram się zrehabilitować. A bardziej aniżeli weny, istnieje u mnie zapotrzebowanie na wolny czas tudzież niespotykaną na co dzień umiejętność niemalże idealnego gospodarowania czasem...;)
UsuńPozdrawiam!
Super opowiadanie! Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. Pozdrawiam i życzę weny! :)
OdpowiedzUsuńMiło coś takiego czytać! Odpowiadam po naprawdę długim czasie, ale gdzieś tam w środku żywię nadzieję, że kiedy w najbliższym czasie postaram się opublikować ciąg dalszy, znajdziesz choćby odrobinę ochoty, żeby zajrzeć.
UsuńPozdrawiam również, udanego weekendu!
Ehhh trafiasz na takiego bloga, z zaciekawieniem zaczynasz czytać, odkrywasz jaka to perełka, uśmiechasz się przez całe dwa rozdziały i kończysz załamana widząc datę aktualizacji... To boli.
OdpowiedzUsuńMasz dobry, nie, niesamowicie dobry styl! To się czyta jak książkę. Sposób w jaki piszesz - luźny, ale jednocześnie z mądrością, smaczkami wkomponowanymi między zdania, płynnie i plastycznie. Oklaski i szacunek.
O fabule (chociaż jest tylko zarysowana) też można napisać same pozytywy. Jest ciekawie, i co dla mnie ważne kupuję ją w całości. Bo może istnieć taka dziewczyna, która przyjaźni się z Błaszczem, zostaje polecona i zaczyna pracę w kadrze.
Kuba wydaje się być taki sam jak w swojej książce i filmikach. Taki jakiego polubiłam. Adę też obdarzyłam sympatią od pierwszych zdań. Rozumiem jej wahanie, strach, natłok myśli i sposób pakowania walizek :D Sympatyczna z niej dziewczyna. Gdzieś w tle Łuki, Grzesiu i Lewy (z lekkim pstryczkiem w nos, to lubię!). Przy Dominiku, pomimo jego serdeczności zapala się lampka w głowie. Niezła gromadka.
Minęło ponad pół roku, a ja piszę komentarz. To tylko taki dodatkowy plus do tego wszystkiego co napisałam powyżej, żebyś uwierzyła.
Mam nadzieję, że chociaż nie publikujesz już tutaj nic to wciąż piszesz (wklej proszę link, lub jeśli jest to do szuflady to rozsyłaj do wydawnictw). Bo marnować taki talent to grzech.
Pozdrawiam i zgodnie tradycją komentującego: "czekam na kolejny rozdział! życzę dużo weny". Bo nadzieja umiera ostatnia.
Siły wyższe najwyraźniej postanowiły zadziałać. Tak, ledwo moja gadka się rozpoczęła, a już jest dziwna. Kiedy w końcu postanowiłam "posprzątać" skrzynkę pocztową, niemalże na szczycie dostrzegłam to... a co mi tam, weszłam. Przeczytałam cały komentarz i jest mi w pewnym sensie głupio. Takie porzucenie, jeśli spojrzy się na datę aktualizacji, to zwykły brak odpowiedzialności. Nie tylko wobec ciebie, ale każdego, kto tu zajrzał i choćby przez ułamek sekundy zastanawiał się "hej, no co z nią?".
UsuńCo by się długo nad tym rozwodzić - dałam ciała, to przysłowiowe mierzenie sił na zamiary wyszło w moim przypadku co najmniej fatalnie, ale... twoje słowa to zarówno pstryczek w nos jak i motywacyjny kopniak do wzięcia się do roboty.
Nie pozostawiam zatem twojego komentarza bez odzewu - w wolnej chwili zabieram się za postukanie w klawiaturę. Zobaczę, ile jakiejkolwiek umiejętności pisania jeszcze mi pozostało. Może nie okaże się tą prymitywną, niemającą nic wspólnego z naszym polskim językiem...:)
Co by tu więcej mówić - wrócę. A tobie serdecznie dziękuję!